Maluchem na Olimp!

Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Maluchem na Olimp!

Post autor: Bobik » sobota, 2 lipca 2011, 08:18

W dniu dzisiejszym o godzinie 05:00 z Jordanowa wystartowała niezmiernie ciekawa imprezę turystyczno-krajoznawcza pod tytułem WYPRAWA UCZONA MALUCHEM NA OLIMP, którą zorganizował Jordanowianin – Pan Stanisław Bednarz wraz z synem Wacławem - wielcy fani grzybów i grzybobrania, sympatycy naszego Klubu.

Wyprawa ta ma na celu przejechanie fiatem 126p dystansu 3400 km dzielących Jordanów od Leptokarii w Grecji i z powrotem – oraz zaliczenie najwyższego szczytu Grecji – siedziby antycznych bogów Hellady – Olimpu (2918 m n.p.m.) Poza tym chodzi o sprawdzenie możliwości kilkunastoletniego pojazdu, który mimo swego wieku powinien pokonać ten dystans i trudności terenowe… - przede wszystkim polskie drogi – sic!

Trasa tej podróży uczonej wieść będzie z Jordanowa na Słowację, Węgry, Rumunię, Bułgarię do Grecji. Jej uczestnicy zamierzają przy okazji zwiedzić, co tylko się da i rozejrzeć się za miejscowymi grzybami – na których spotkanie też liczą. Życzymy zatem powodzenia i pomyślnej podróży!

Planowany powrót – około 15 lipca 2011 roku.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » sobota, 2 lipca 2011, 11:44

Bobik pisze:Planowany powrót – około 15 lipca 2011 roku.
myśle że jakieś fotki z tej wyprawy zobaczymy na portalu - i powodzenia ! szerokiej drogi !


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

Termit
Grzyb chroniony!
Grzyb chroniony!
Posty: 22555
Rejestracja: niedziela, 24 października 2004, 00:00
Ulubione grzyby: Boletus erythropus
Lokalizacja: M Kotlinka
Pochwalił: 14 razy
Pochwalony: 1458 razy
Kontakt:

Post autor: Termit » sobota, 2 lipca 2011, 11:47

Powodzenia dla podróżników :ok:


Dopiero poniedziałek, a tyle się zdarzyło...

""""Może się spotkamy znów po kilku latach
Może właśnie tutaj lub na końcu świata-
Zapamiętaj tylko, że się nie zmieniłem
Myślę, co myślałem, wierzę w co wierzyłem""""
Awatar użytkownika

Teo
Gimnazjalista pozyskiwacz
Gimnazjalista  pozyskiwacz
Posty: 1852
Rejestracja: poniedziałek, 20 września 2010, 08:23
Ulubione grzyby: Borowik, podgrzybek, kania
Lokalizacja: Zgorzelec
Pochwalony: 414 razy

Post autor: Teo » sobota, 2 lipca 2011, 18:06

Życzę szczęśliwej podróży maluchem na Olimp i powrotu do ojczyzny. Radzę zabrać części zapasowe tj.przegub aluminiowo-gumowy, śruby m 8, pasek klinowy,świce zapłonowe, ewentualnie tzw. choinkę tj. wałek z 1 i wstecznym biegiem.te części najczęściej się wymienia w ,,126p".Piszę dlatego, bo mam sentyment do malucha , ponieważ był to mój pierwszy samochód, miałem go 19 lat przejechałem nim 220000km :ok:


Moje motto ..Dążyć w życiu do celu tylko nie za wszelką cenę

Grzyboznawca nr. 1940
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » środa, 6 lipca 2011, 09:49

Olimp zdobyty !! !! !!


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » środa, 6 lipca 2011, 09:51

Bobik pisze:Olimp zdobyty !! !! !!
Brawo !


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

MITEK
Grzyb "trujący" na okrągło
Grzyb "trujący" na okrągło
Posty: 4053
Rejestracja: piątek, 9 października 2009, 13:21
Ulubione grzyby: prawdziwek, kurka, kania i cała reszta
Lokalizacja: RZESZÓW
Pochwalony: 947 razy

Post autor: MITEK » środa, 6 lipca 2011, 17:03

Bobik pisze:Olimp zdobyty !! !! !!
Wyczyn godny odnotowania! :brawo: :brawo: :brawo: GRATULACJE dla śmiałków :ok:


MITEK
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » środa, 6 lipca 2011, 20:17

Na Olimpie burza, pod Olimpem duszno, nasi zadowoleni !!


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » sobota, 16 lipca 2011, 15:07

Opisanie „wyprawy uczonej” maluchem na Olimp

Stanisław Bednarz

Wstęp

Decyzja jak to u nas bywa przyszła nagle i niespodziewanie. Postanowiliśmy sprawdzić w jakich warunkach w latach 80-tych polskie rodziny podróżowały po Europie zamknięci w malutkim opakowaniu firmowanym przez Fiata. Cel podróży padł na Olimp gdyż chcieliśmy sprawdzić PRL-owski produkt w warunkach górskich i wybrać się na odległość dłuższą niż wyprawy w owych latach, gdyż one ograniczały się z reguły do dawnej Jugosławii i Bułgarii. Bo przecież kogo było stać na Grecję ten z reguły miał minimum Poloneza. Rozpoczęliśmy szybkie przygotowania, malucha oczyściliśmy z resztek owsa, gdyż służył długi czas za wóz żniwny i niektóre ziarna zdołały wykiełkować. Jeszcze przeglądy techniczne i ruszamy. Jedziemy w dwójkę z synem gdyż o wzięciu jakiejkolwiek trzeciej osoby nie ma szans bo przecież i tak skromne bagaże nie pomieściłyby się. Spytacie państwo, a jak dawniej podróżowali we czwórkę, a no zakładali bagażnik dachowy, czego ze względu na wysokogórski charakter wyprawy nie chcieliśmy czynić. Pospieszne pakowanie, nie zapominamy o latarkach, kawiarce do parzenia kawy, lornetce, aparatach fotograficznych, atlasach no i trochę pieniędzy. Ubezpieczamy się na wszelki wypadek od „powietrza, wojny, głodu” i wracania na lawecie pomocy drogowej. Sporządziliśmy logo ze zdjęciem malucha na tle Olimpu, dodaliśmy nazwę „wyprawa uczona”, która trąciła , raczej pachniała historyczno - uczelnianą myszką z końca XIX wieku. Wszystko to nadało naszej podróży godną oprawę.

Opisanie dnia pierwszego 2.07.2011

Pobudka o 4. rano. Pospieszne picie kawy, dopakowywanie ostatnich rzeczy. Siadamy rytualnie przed wyjazdem jak Rosjanie w starych powieściach. O godz. 5. przed urzędem miasta czeka na nas kolega Robert Leśniakiewicz odprowadzając nas w imieniu TMZJ i obfotografując nas w różnych pozach.

Jest zimno: około +7°C, mglisto, pochmurno lecz nie pada. Nasz maluch raźnie mknie przez Obidową, Nowy Targ by około 6. zameldować się na przejściu w Jurgowie. Szczyty Bielskich Tatr powyżej 2000 m poprószone świeżym śniegiem, robi się coraz zimniej. Pomimo lipca grzejemy w samochodzie. Przemykamy się przez spustoszone wiatrołomami okolice Tatrzańskiej Łomnicy i mkniemy na autostradę do Koszyc. W ten sposób po raz pierwszy w tej wyprawie przecięliśmy łuk Karpat.

Pierwszy postój około 7:30 na stacji benzynowej w Lewoczy. Robi się coraz zimniej, ale nie pada. Parzymy kawę w kawiarce. Obserwujemy zabytki Lewoczy w tym mury obronne i snuję rozmyślania o 14 miastach spiskich oddanych w zastaw za pożyczkę iluś tam kop groszy praskich.

Mkniemy wśród zalesionych wzgórz, około 8:20 wjeżdżamy w długi nowoczesny tunel niedaleko Preszowa. Myślę nad lękami polskich inżynierów drogowych przed budową tuneli. Mamy świetnych specjalistów w drążeniu podziemnych, ale w specjalności górniczej, nie mają oni odpowiedniego umocowania w specjalności i uprawnieniach drogowych . Z kolei nasi drogowcy nie mają zielonego pojęcia o drążeniu tuneli, a z jakiś powodów nie chcą stworzyć korporacji z branżą górniczą. Jednym słowem kończąc wątek poboczny stwierdzić trzeba że słowo tunel wywołuje u naszych drogowców stany lękowe.

Mijamy Preszów gdzie jedyna rzeczą godna uwagi są archaiczne trolejbusy żywcem przeniesione z lat 70-tych. No i jeszcze jedno: Preszów to najdalej na północ wysunięte miasto dawnych Węgier które na krótki czas znalazło się w rękach tureckich. W Preszowie skręcamy gwałtownie na południe i po krótkich dwu kwadransach jesteśmy w Koszycach. Z Koszyc do granicy węgierskiej jest o rzut beretem. Tak że o godzinie 9:40 meldujemy się na granicy węgierskiej.

Jest nadal bardzo zimno grzejemy w samochodzie. Na wschód na chwilę odsłaniają się wzgórza Zempelinu i wieże kościelne małego ubogiego miasteczka Gonc słynnego dawniej z wyrobu beczek, a tak ulubionego przez pisarza Stasiuka. Jedziemy świetną drogą do Miszkolca. Przed samym Miszkolcem rozpogadza się tak, że widzimy Góry Bukowe najwyższe góry Węgier około 1020 m n.p.m. Na stacji benzynowej postój i pierwsze tankowanie. Benzyna ciut droższa jak w Polsce. Zaopatrujemy się w opłaty autostradowe które idą do centralnego systemu komputerowego, tak że nie trzeba nic przyklejać do szyby. Nic się nie ociepla temperatura około 12 stopni.

Zaraz za Miszkolcem wjeżdżamy na wspaniałą autostradę i kierujemy się do Debreczyna. Koło Debreczyna zjeżdżamy z autostrady robimy krótki postój na posiłek zjadając udka z domowych kogutków i pijąc świetną kawę z ekspresu stacyjnego. Węgrzy zaraz po Włochach są drugim narodem świetnie parzącym kawę, dlatego nie korzystaliśmy z naszej kawiarki. Okolice Debreczyna są centrum kalwinizmu dlatego we wszystkich miasteczkach są dwa kościoły nasz prawowierny, który jedynie słuszną drogą prowadzi do zbawienia i kalwiński po którym przy dobrych układach można jedynie czyśćca dostąpić.

W ogóle wschodnie Węgry to w porównaniu z zachodnimi ubogi region miasteczka i wsie zabudowane czystymi, ale małymi i skromnymi domkami. We wszystkich wsiach niebieskie studzienki zdrojowe jak w Jordanowie produkcji JAFAR (Jasielska Fabryka Armatur). Na słupach energetycznych masy zziębniętych bocianów, które z lenistwa, a może innych przyczyn nie doleciały do Polski. W każdym gnieździe ze dwa trzy małe bocianiątka.

Nic się nie ociepla. Głaskamy malucha aby dobrze się sprawował i jedziemy droga zwykła do granicy po węgierskiej wielkiej nizinie. O godzinie 14:30 meldujemy się na granicy rumuńskiej. Odprawa paszportowa przebiega sprawnie. Rumuni na widok malucha nie ukrywają uśmieszków. Przesuwamy zegary o godzinę do przodu i robi się nagle 15:30. Za Oradeą kierujemy się nie główna drogą na Kluż lecz przez pogórza gór Apuseni leżących na pograniczu Banatu i Siedmiogrodu do Devy. Wspomniana droga ma 186 km skraca odległość lecz nie skraca czasu. Liczne ograniczenia, czeredy wałęsających się psów powodują że prędkość nie przekracza 40 km/h. Szkoda że nie jedziemy w godzinach wieczornych gdyż obserwowaliśmy idące środkiem drogi stada bydła. Bydlątka rozpoznają swoją posesje odłączają od stada i wchodzą na swój teren.

Obszar miasteczek i wsi zabudowany jest charakterystyczną starą niemiecka zabudową i przypomina nasze Biegonice lub Gołkowice. Wreszcie robi się w miarę ciepło temperatura osiąga magiczne 20 stopni. Słoneczko wychyla się zza chmur ukazując średniogórze gór Apuseni. Na ławeczkach przed domami wysiadują opatulone w chustki babcie i przewlekają przez jęzory całą wieś jak przez ostre ciernie. Jest sielsko o dziwo nie widzę Cyganów jak i charakterystycznych pałaców wzbogaconych przedstawicieli tej nacji ze zdobionymi obróbkami blacharskimi. Może jednak widziałem je ale nie więcej jak dwa.

Mniej więcej w połowie drogi Wyjeżdżamy ostrym podjazdem na najwyższą przełęcz Gór Apuseni. Zatrzymujemy się na chwilkę oglądamy dzikie lasy nieco tylko w miejscach postojowych zabrudzone, ale jak na Rumunię to i tak względnie. Podchodzę bliżej przyjrzeć się kamiennemu dużemu i estetycznemu słupkowi drogowemu, które to są na drogach całej Rumunii. Pisze na nim odległość do najbliższej miejscowości i odległość do końca drogi wykuwanymi w kamieniu, a następnie malowanymi czarnymi literami. Ile takich słupków trzeba było wykonać dla całej Rumunii, na drogach, słupki są biało – czerwone, a na drogach lokalnych biało – niebieskie, ale w całym kraju w tej samej stylistyce.

Otwieramy klapę silnika i chłodzimy naszego zziajanego maluszka. Po chwili ruszamy i ostrym zjazdem omijając liczne dziury wśród bezludzia zjeżdżamy ostro w dół już do Siedmiogrodu, gdyż opuściliśmy województwo Arad, a wjechaliśmy do województwa Deva. Po jakiś 25 kilometrach lokalna stacja benzynowa z motelem. Zbliża się 18. miejscowego czasu tankujemy jeszcze droższą benzynę niż na Węgrzech.

Oglądamy z ciekawością 1-lejowe banknoty z jakimś dzikim królem. Prawdopodobnie jest to Książe Wasal który gdzieś koło XVI wieku na krótki czas połączył ziemie wołoskie z Siedmiogrodem, co do dzisiaj jest jedynym kruczkiem formalnym uzasadniającym prawa Rumunii do Siedmiogrodu. Po opuszczeniu stacji jedziemy przez jakiś czas po terenach osuwiskowych co świadczy o krótkotrwałym epizodzie utworów fliszowych w podłożu. Za chwile mijamy jakieś małe górnicze miasteczka tłuczemy się po kostce granitowej, identycznej jak kiedyś w Jordanowie wydobywają tu jakąś rudę metaliczną, ale nie jesteśmy w stanie ustalić jaką. Potem jeszcze obserwujemy liczne furmanki zaprzężone w drobne koniki lub muły i wielki jak budowla rzymska wiadukt kolejowy kamienny wyglądający jak jakaś rzymska budowla.

Około 19:30 zajeżdżamy do Devy osiągając drogę główną biegnącą wzdłuż północnego brzegu Karpat od Braszowa do Arad. W Devie oglądamy jak na wzgórzu remontują stary węgierski zamek. Kusi nas by zaglądną do pobliskiej Hudeohary gdzie jest jeszcze potężniejszy zamek może najpiękniejszy w całej Rumunii są tam szczątki któryś z Jagiellonów. Uroku dodaje olbrzymia huta zbudowana na złość Węgrom przez Ceaucescu dosłownie obok dziedzińca zamku. Wyziewy z huty miały zniszczyć zamek. Huta jest nieczynna, ale nie rozebrana widoki surrealistyczne. Ale nie mamy obecnie czasu na to zwiedzanie. Głód nam zaczyna doskwierać. W jakiejś małej knajpce jemy ciorba di burta. Jest to jedno z najpopularniejszych dań Rumunii, zupa z flaków z dużą ilością czosnku, śmietany i dodawana do tego ostra zielona mała papryka. Co nieco posileni postanawiamy jeszcze przejechać do Sibiu inaczej zwanego Sibinem lub Hermannstadt odległego o około 110 km na zachód. Na resztkach sił po przejechaniu nieco ponad 800 km osiadamy w hotelu trzygwiazdkowym ANA na przedmieściach Sybina, gdzie za równowartość ok. 40 euro około 21:30 w luksusach padamy na wyra umordowani jak robocze konie.

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » sobota, 16 lipca 2011, 15:17

Bobik, Może jakby tak dołączyć do tego zdjęcia zrobiłoby się niusika w temacie Europa której nie znamy ?


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » poniedziałek, 18 lipca 2011, 06:53

Opisanie dnia drugiego 3.07.2011


Wstajemy koło 7 rano i zjadamy hotelowe śniadanie smaczne. Dziś czeka nas jeden głównych punktów programy Trasa Transfogarska która Ceausescu w latach 70-tych poprowadził przez najwyższą część Karpat Południowych (Gór Fogarskich). Podobno chciał tędy przerzucać czołgi na wypadek interwencji radzieckiej gdyby mu zablokowali doline Aluty.

Około 25 km za Sybinem w kierunku wschodnim odchodzi odgałęzienie oznaczone nr 7c. Najpierw jechaliśmy po równinie by po jakiś 7 kilometrach osiągnąć granicę zalesionych wzgórz Karpat. Zaczynamy ostro piąć się serpentynami początkowo po bukowym, potem po świerkowym lesie. Mijamy masy murów oporowych, zabezpieczeń siatkowych, jest bardzo stromo i wąsko na przemian wrzucamy jedynkę i dwójkę. Mijając górnę granicę lasu około 1450 m n.p.m. postanawiamy się zatrzymać by schłodzić silnik, zaparzyć kawy i delektować się z jednej strony widokiem najwyższych szczytów w tym Moldovenau około 2544 m n.p.m. również lekko poprószonych śniegiem, malowniczego wielkiego wodospadu, a z drugiej strony popatrzeć w dół by widzieć jak wysoko jesteśmy ponad miejsce skąd wjechaliśmy na trasę.

Krajobraz szpecą nieco słupy wysokiego napięcia wybudowane nie widomo po co. Od góry zjeżdżą jakiś samochód którego dach jest pokryty śniegiem. Ruszamy znów wśród kosodrzewiny i niekończących się serpentyn. Po około pół godziny od postoju osiągamy zrównanie pod grania główna gdzie położone jest malownicze jezioro Baja Lae jesteśmy już na 2040 m n.p.m. Jest schronisko, kramy z pamiątkami kupujemy rumuńską palinkę domowej roboty.

Grań Głowna zieje bliskim wlotem do tunelu. Zdobyliśmy najwyższy punkt trasy, a przejechaliśmy zaledwie jedną czwartą Trasy Transfogarskiej. Ukazuje się ostre słońce, sprzyja to plenerom fotograficznym. Na halach wśród wielkich stromizn pasą się owce na wysokości około 2200 m. Nie wiem dlaczego przypomina mi się fragment wiersza Kazimiery Iłłakowiczównej „Czy widziałeś kiedyś ze wzgórz jak owce schodzą do Kluż”.

Badam skały głownie metamorficzne. Powoli robi się południe czas ruszać dalej, jeszcze najpiękniejsze zdjęcie w dół ukazujące wszystkie serpentyny. Wjeżdżamy w tunel pod grania gówna, w tunelu spotkanie z wielkim kierdelem owiec. Idą prawidłowo prawą strona, co 100 m pilnuje ich owczarek na końcu pastuch zwany tutaj czabanem. Maluch sprytnie objeżdża co bardziej narowiste tryki. Z tunelu wjeżdżamy w halę.

Jesteśmy już po stronie poludniowej czyli po raz drugi przecięliśmy Karpaty. Ostrymi serpentynami zjeżdżamy w kosodrzewinę robi się coraz cieplej, ta południowa strona jest dużo cieplejsza i stoki sa łagodniejsze. Przy górnej granicy lasu dostrzegam wreszcie utwory fliszu karpackiego. Czyli jesteśmy już w Karpatach Zewnętrzych Fliszowych, które w Jordanowie są po północnej stronie łuku, a tu po południowej. W dole dostrzegamy wielkie jezioro zaporowe, które mozolnie objeżdżamy zatoczka po zatoczce przez jakiąś godzinę. Jesteśmy już w reglu dolnym wreszcie po długim oczekiwaniu wielka monstrualna zapora betonowa o niespotykanej wysokości. Mija nas jakaś wycieczka Arabów, kobiety w burkach, o dziwo spod zapory woda nie wypływa, gdzieś rurami kierowana jest dalej.

Odpoczynek, bo robi się powoli 14. Za zaporą dalej wśród lasów zjeżdżamy w dół, gdy wreszcie skończyły się lasy to zaczęły się pola szybów naftowych, masa odwiertów setki, ale tylko niektóre kiwony się kiwają. W takich klimatach dojeżdżamy około 15. do Pitesti które mijamy i kierujemy się do Crajowej po wielkiej nizinie wołoskiej, trasa monotonna urozmaicona bocianami. W ten sposób, po około 6 godzinach przejechaliśmy Trasę Transfogarską, 86 km w 6 godzin.

Za Crajową zaczynaja się dąbrowy bezludne, suche bezgrzybowe i tak około 100 km przez bezludzia do Cefalu nad Dunajem, gdzie jest prom do Bułgarii. Widzimy budowę wielkiego mostu i ślimaków dojazdowych, ale nie ma w ogóle oznakowania jak trafić na prom. W końcu jakiś gość objaśnił nam drogę.

Na początek wielkiego cyklu zdzierstwa zapłaciliśmy opłatę portową. Potem kontrola paszportowa. Rumuńscy pogranicznicy kpią z malucha, pytają czy ma trzy koła i czy pali 3 litry na 100km. Nie przejmujemy się tym, uiszczamy w piorunującym tempie opłaty promowe około 30 € i w ostatniej chwili przed odpłynięciem wjeżdżamy na prom. Prom jest pod banderą bułgarską. Dunaj ma tu około 1,5 km szerokości. Na promie tiry z samochodami z Niemiec kilka samochodów osobowych i my. Ów „okręt” płynął z zabójczą prędkością 6-7 km/h.

Na drugim brzegu Bułgarzy zaczęli uprawiać swoje zdzierstwo, to kazali nam wykupywać ubezpieczenie zdrowotne, to opłaty drogowe, zrezygnowali tylko z opłat dezynfekcyjnych, gdzie nim weszli do Unii przejeżdżało się za bajońskie sumy przez kałużę z wodą. Ślady po tym wgłębieniu na kałuże widoczne były do tej pory. Omijamy Vidin nie zwiedzając tureckiej twierdzy i kierujemy się na południe przez jakieś 20 km jedziemy przez pustkowia wśród pól słonecznikowych. Odpoczywamy i parzymy kawę na postumencie jakiegoś zarośniętego pomnika. Z ciekawością przyglądam się mu. Był poświęcony ofiarom puczu zwolenników cara Borysa którzy obalili rząd ludowy Stambolijskiego. Były nazwiska około 20 ofiar z okolicznych miejscowości. Dziś pomnik ten jest niesłuszny i zarasta tarniami.

Robi się późno jest już 20:30. Zaczynamy przecinać kilkakrotnie linię kolejową Sofia – Vidin. Rogatki są zamykane na korbę przez pracowników kolei. Widzieliśmy całkiem porządny pociąg pospieszny Vidin- Sofia. Za kolejami po lewej zachodniej stronie gdzieś przy granicy z Serbią ukazują się góry około 1200 m n.p.m. Zwieńczone przepięknymi formami skalnymi. Tłumaczę synowi Wackowi że jest to jeden z najbardziej obfitujących w formy skalne masyw położony w okolicach miejscowości Biełogradczik. Ze względu na późną porę nie jesteśmy w stanie go zwiedzić. Mijamy jakieś wsie całkowicie biedne, szkoły z powybijanymi szybami, domy rozsypujące się. Coś czego nie widziałem w Rumunii. Jakiś krajobraz popegeerowski.

Około 21:50 wjeżdżamy do dużej miejscowości zwanej Montana. Dookoła mnóstwo elewatorów zbożowych. Zastanawiam się skąd taka nazwa Montana. Znajdujemy jedyny hotel dwugwiazdkowy, tani około 80 zł za pokój dwuosobowy. W samą porę bo robi się ciemno, na niebo wychodzi jednodniowy nów. Dziękujemy Bogu za opiekę nad naszym wysłużonym maluchem który spisuje się bez zarzutu.

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Teo
Gimnazjalista pozyskiwacz
Gimnazjalista  pozyskiwacz
Posty: 1852
Rejestracja: poniedziałek, 20 września 2010, 08:23
Ulubione grzyby: Borowik, podgrzybek, kania
Lokalizacja: Zgorzelec
Pochwalony: 414 razy

Post autor: Teo » poniedziałek, 18 lipca 2011, 07:35

Bobik, gratuluję zwycięstwa. VICTORIA


Moje motto ..Dążyć w życiu do celu tylko nie za wszelką cenę

Grzyboznawca nr. 1940
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » środa, 20 lipca 2011, 08:10

Teo - to nie jest moje zwycięstwo - ja przekazuje tylko relację o tym wydarzeniu, które opisuje Pan Stanisław Bednarz z Jordanowa - animator i uczestnik tej wyprawy:

3. Opisanie dnia trzeciego 4.07.2011

O 5. rano jakiś wielki kogut mieszkający w najbliższym sąsiedztwie zaczął wydawać z siebie takie ryki że umarłego by zbudził. Wczesne śniadanie, skromne jak przystało na dwugwiadkowca plasterek kiełbasy salamopodobnej i bułeczka, a do tego słaba kawa.

Ruszyliśmy najkrótszą, ale nie główną droga do Sofii wiodąca przez masyw Bałkanu inaczej zwanego „Stara Płaniną”. Zaczęliśmy znowu ostro podjeżdżać w górę wśród gęstych jak głowa Murzyna lasów liściastych. Dopiero na wysokości ponad 1000 m złapaliśmy świerka. Droga po wielu trudach osiągnęła przełęcz na wysokości 1410 m n.p.m skąd widać już było na dalekim horyzoncie kotlinę Sofii.

Zaczęliśmy ostro zjeżdżać w dół w mało zalesionym obszarze dlatego roztaczały się piękne plenery. Pasmo Starej Płaniny przecina północną Bułgarię z zachodu na wschód aż do Morza Czarnego i należy do systemu alpejskiego podobnie jak Karpaty. Zjeżdżaliśmy przez jakieś osuwiska ponieważ droga była jak by to powiedział pewien śp. radny „zbulwersowana”.

W najbliższej wiosce mnóstwo straganów przydrożnych z owczym serem i owczym „kisiełem majakiem.” Chętnie poddałem się „kuracji żętycowej”. Kotlina Sofii zbliżała się coraz bardziej okazało się że jest w gęstym smogu. Ponad nim dumnie Sterczał szczyt Wiotszy która wznosi się na 2000 m n.p.m. i jest dla mieszkańców pewnego rodzaju Laskiem Wolskim.

Po przejechaniu 100 km i dwu godzinach jazdy znaleźliśmy się na obwodnicy Sofii która początkowo aż do odgałęzienia na Belgrad jest lichą drogą, a za nim zamienia się w świeżo wybudowany 30 km odcinek przepięknej autostrady. Mknęliśmy nią aż pod Pernik zostawiając po lewej ręce brzydkie peryferyjne blokowiska Sofii.

Zaraz po zakończeniu autostrady ukazał się na horyzoncie masyw Riły i najwyższy szczyt Bułgarii Musała ponad 2900 m n.p.m. Minęliśmy wkrótce dużą miejscowość Dupnica za komunizmu zwaną Marek Stanko Dymitrow potem mała miejscowość Koczerinowo skąd odchodzi droga do największego zabytku Bułgarii Rilskiego Monastyru. Ponieważ byliśmy tam trzykrotnie, a oddalony jest o 30 km zdecydowaliśmy się ominąć go tym razem. Za chwile obwodnicą mijamy duże miasto Błagojewgrad. Brzydkie blokowiskowe, obecnie centrum uniwersyteckie Bułgarii. Wyobraźcie sobie Państwo że mieści się tu Uniwersytet Amerykański.

Wspomnienia buchnęły jak z pieca. W roku 1979 gdy byłem w wieku mojego syna Wacka jechałem z kolegami pociągiem z Sofii do Koczerinowa. Pewien młody Bułgar zaproponował nam przespanie się w kawalerce znajomego właśnie w którymś z bloków Błagojewgradzie. Weszliśmy w dziewiątkę do maleńkiej kawalerki. Na ścianie wisiał obraz młodego żołnierza w przedwojennym polskim mundurze. Spytałem Bułgara co to. On wyjaśnił że jego znajomy jest studentem szkoły aktorskiej i grali jakąś sztukę polską.

Za Błagoewgradem wkraczamy w przełom rzeki Strumy przez pasmo Pirinu. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych studenci polscy masowo jeździli w Pirin. Ja też byłem na Wichrzenie najwyższym szycie Pirinu skąd było widać Morze Egejskie. Tymczasem znów wspomnienia: miejscowość Simitli, tu rozbiliśmy się namiotem w 1978 w towarzystwie przygodnie spotkanego Niemca.

W tej miejscowości odchodzi droga do Banska dziś czołowego kurortu narciarskiego Bułgarii. Straszą ruiny nieczynnej podziemnej kopalni węgla brunatnego. Za Simitli dolina zwężą się. Robimy postój. Tankujemy jak się okazuje liche paliwo, szukam napoju schwepps mandarin. Był to przebój Bułgarii lat siedemdziesiątych. Reżim Żiwkowa produkował to na licencji austriackiej, takich dobroci w Polsce wtedy nie było.

Paliwo było liche bo co chwile strzela z rury wydechowej. Zbieram obtoczone głazy skał metamorficznych w kamieńcu rzeki. Riła i Pirin to masywy paleozoiczne odmłodzone i powtórnie wydźwignięte w orogenezie alpejskiej. Za Prinem mijamy obwodnicą znane piękne uzdrowisko Sandanski, za chwile skręt do Mielnika.

Za Mielnikiem słynnym ze starodawnych piwnic winnych z mocnym starym winem, które powala na nogi. Nie zdążymy tam skręcić gdyż zdążamy pospiesznie do Grecji. Za chwilę przejście graniczne Kułata. Grecy chcąc zachęcić jak największą liczbę ludzi do przyjazdu, tylko machają rękami żeby wjeżdżać, cały czas modlę się by maluch nie dał strzału z rury wydechowej. Na szczęście nie dał. Po jakiejś godzinie mijamy obwodnicą Saloniki, i zaczynamy się zbliżać do Leptokarii, która jest celem naszej podróży.

Za miejscowością Katherin wyłania się potężny czub Olimpu. W Leptokarii meldujemy się około 17. po przejechaniu z Jordanowa 1850 km. Wynajmujemy w średnio drogim hoteliku 4 noce. Wieczorem spacery po plaży. Z żalem zauważam że kolejarz nie zamyka już na korbę przejścia kolejowego, zbudowano ohydne przejście podziemne śmierdzące za nasze unijne pieniądze. Ktoś stracił pracę. Jest za to cudowna stacyjka kolejowa przypominająca tą w Osielcu, jest też i tabliczka żeliwna mówiąca że do Aten jest 411 km.

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » sobota, 23 lipca 2011, 07:57

4.Opisanie dnia czwartego - 5.07.2011

Obudził nas jarmark pod hotelem prawdziwy jak w Jordanowie tylko asortyment towarów inny, ciekawszy dla nas. Mnie zainteresowało stoisko rybne gdzie w kubłach w ostatnich drgawkach dogorywały ośmiornice, w innych chrzęściły kraby i było mnóstwo ryb, z których rozpoznałem sardele i żarłacza. Były bardzo ciekawe fasolki szparagowe o kolorystyce nie istniejącej u nas np. blado różowej. U wąsatego żylastego chłopa kupiłem 1 litr bimbru anyżowego w sklepach zwanego OUZO. Do dziś w domu gdy kogoś brzucho boli spożywa malutki naparsteczek tego trunku.

Znajdujemy się w części Grecji zwanej Macedonią. Nawet lokalna gazeta zwie się Macedonia. Stąd Grecja nie uznaje nazwy republiki Macedonii każąc jej używać dziwacznej nazwy ”Była jugosłowiańska republika Macedonii”. Według Greków z południa prawdziwa antyczna Grecja kończy się na Larisssie. Przez naszą stacyjkę przejeżdżają co chwilę eleganckie jednostki elektryczne na trasie Larissa – Saloniki. Naszego malucha szczelnie oblepiły kramy także nie możemy się ruszyć nigdzie aż do 15.

Idziemy na plażę. Po drodze spotykamy malucha na czeskich rejestracjach. Nasz maluszek wzbudza zainteresowanie i jest obfotografowywany przez przechodzących wczasowiczów. Ta część wybrzeża jest okupowana przez Serbów, Polaków, Słowaków, Czechów, Greków. Aut na obcych rejestracjach jest bardzo mało, oni wolą Peloponez i Kretę, Niemców w ogóle gdyż oni są zagniewani, jak to Grecy mogli żyć nie oszczędnie. Lecz Grek wszelkie „Ordnung muss sein” ma w d... Jednym słowem zalew Słowianszczyzny.

Wreszcie jarmark rozrzedza się tak że wyruszamy w masyw Olimpu. Najpierw jedziemy do miejscowości Litochoro które jest położone u stóp masywu . Nie jedziemy drogą asfaltową, która wywożą wycieczki na 1200 m n.p.m., lecz szutrówką powoli pniemy się w górę w niekończących się serpentynach. Droga wąska, bez poręczy o kiepskiej usianej głazami nawierzchni. Pniemy się przez regiel dolny. Po pół godzinie docieramy do maleńkiej pustej cerkiewki obskurnie oszpeconej napisami przez kiboli PAOK Saloniki. Próbujemy podjechać pod samą cerkiew, ale silnik gaśnie zjeżdżamy na luzie tyłem na dół. Silnik przez jakieś 10 minut nie chce odpalić. Czarne myśli nas nachodzą. Wreszcie po 10 minutach ulitował się nad nami i ruszył.

Pniemy się mozolnie w góre dziko, pochmurno ludzi brak. Mijamy regiel dolny wjeżdżamy w lasy wysokich soden podobnych do limb w oddali bardzo nisko lśni tafla morza. Pniemy się nadal w góre już jesteśmy gdzieś na 1600 m droga coraz bardziej niebezpieczna. W pewnej chwili zza ściany lasu ukazują się szczyty Olimpu częściowo tajemniczo spowite chmurami i poszarpane Za chwilę ogarnia nas groza zaczyna swiecić kontrolka paliwa, zapytuję nieśmiało syna czy kanisterek wzięliśmy. On beztrosko został na balkonie. Paliwo zużywa się na 1 i 2 błyskawicznie, a do końca objazdu daleko.

Wreszcie najwyższy pukt trasy na górnej granicy lasu która tu przebiega nie na 1400 m n.p.m. jak w Karpatach, ale około 1800 m. Przez chwilę jedziemy w dół, kontrolka na chwile gaśnie. Pustkowie niesamowite. Przestajemy się piąć i zaczynamy długo jechać po równym trawersie omijając kolejne leje źródłowe obfitymi zakosami. Na jednym z nich ustawione dwa fotele. Stajemy na chwilę, aby silnik się schłodził i siadamy na tych fotelach.

Ogarniają mnie czarne myśli , a jak tak resor się złamie, albo jakaś część podwozia. Do tego zmartwienie o paliwo. Maluch odpalił, jedziemy jeszcze jakoś godzinę w kierunku południowym po równym terenie. Niebezpieczne nawisy skalne wiszą nad nami, objeżdżamy głazy, po drugiej stronie przepaście bez barierek. Kontrolka zaczyna już w sposób ciągły wyć ostrzegawczo światełkiem...

Wreszcie z ulgą stwierdzam że zaczynamy się obniżać. Długo, bardzo długo zjeżdżamy ogromnymi serpentynami w dół. Myślę sobie dobrze to już jakoś się stoczymy. Po długich oczekiwaniach opuszczamy regiel górny. Znów jesteśmy w lasach liściastych. Zjazd robi się coraz bardziej stromy, ale na szczęście morze widać coraz niżej. Jeszcze długo długo zjeżdżamy po serpentynach, nagle las się urywa, wyjeżdżamy na pastwiska, wysiadamy na chwilę aby zorientować się jak daleko do Leptokarii, a tu biegnie na nas stado rozjuszonych owczarków. W popłochu zatrzaskujemy drzwi, psy z wściekłością gryzą opony, ruszamy nie zważając na nie.

Do tego suche grzmoty. Po długiej chwili wśród pastwisk i pól dojeżdżamy do Leptokarii zaraz udajemy się na najbliższą stację benzynową i tankujemy 20,4 litra podczas gdy maksymalna ilość jaka nam się mieści to 21 litrów czyli zostało nam 0,6 l paliwa. Samochód jest cały pokryty pyłem żółto-brązowym. Jest to drugie tankowanie w Grecji benzyna jest bardzo droga – w przeliczeniu około 6,40 zł za litr. Okazuje się że jest już 19:20. Podjeżdżamy ubrudzeni,wystraszeni, ale szczęśliwi pod hotel. Właściciel z uznaniem patrzy na nas mierzymy na mapie te wszystkie serpentyny i okazuje że zrobiliśmy w górach około 40 km w ekstremalnych warunkach. Właścicielowi wręczamy proporczyk Jordanowa, nic nie wspominając jakiego mamy wspaniałego Burmistrza oraz nalepkę, a sami udajemy się do cerkwi zapalić cienkie świeczki za szczęśliwy powrót.

Gdy wracamy proporczyk wisi za kontuarem sławiąc Jordanów, a nalepka jest przylepiona do lady. Udajemy się na kolację do nadmorskiej restauracji gdzie bierzemy dwie porcje żarłacza w sosie czosnkowym - należy się nam. Potem kąpiel w dość chłodnym morzu, obserwacja wędkarzy którzy nocy rozkładają swój sprzęt. Potem piechotą udajemy się do marketu, aby nabyć dla znajomych specjalne nasączane żywicą wino Retsina które w naszej rodzinie nie ma uznania, ale wśród znajomych z Rabki cieszy się wielką estymą. Dla nas zalatuje terpentyną i przy nim słowackie wino Frankowka Modra jest rarytasem. Umęczeni kładziemy się spać wynosząc delikatnie z pokoju cykadę tak, aby jej nie ukrzywdzić, bo nie mamy ochoty na nocne koncerty.

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

MITEK
Grzyb "trujący" na okrągło
Grzyb "trujący" na okrągło
Posty: 4053
Rejestracja: piątek, 9 października 2009, 13:21
Ulubione grzyby: prawdziwek, kurka, kania i cała reszta
Lokalizacja: RZESZÓW
Pochwalony: 947 razy

Post autor: MITEK » sobota, 23 lipca 2011, 12:58

Bobik, tą relację czytam jednym tchem :ok: w pewnej części miejsc byłem, zaś środek transportu i założone sobie zadanie jedynie dodaje smaczku temu wszystkiemu. Z niecierpliwością czekan na ciąg dalszy :brawo: :D


MITEK
ODPOWIEDZ Poprzedni tematNastępny temat