Maluchem na Olimp!

Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » sobota, 23 lipca 2011, 13:12

Bobik, Czekam na odpowiedz na moje pytanie :)


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » sobota, 23 lipca 2011, 13:13

Zenit pisze:Bobik, Może jakby tak dołączyć do tego zdjęcia zrobiłoby się niusika w temacie Europa której nie znamy ?


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » niedziela, 24 lipca 2011, 08:36

Zenicie - nie mam na razie zdjęć, bo ani relacja, ani zdjęcia nie należą do mnie. Zostałem tylko upoważniony przez Pana Bednarza do zamieszczenia relacji, a jak coś bedę wiedział o zdjęciach, to duchem dam Ci znać. Na razie padł mi komp stacjonarny i pracuję na 1/2 gwizdka na laptopie - musisz trochę poczekać...


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » poniedziałek, 25 lipca 2011, 07:27

Dzień piąty - 6.07.2011 r.


Rano zrywamy się bladym świtem i jedziemy do wspomnianego wcześniej miastecka Litochoro. Miasteczko ledwie co budzi się ze snu. Nasz maluch staje pierwszy i samotnie tkwi na rozległym parkingu. Dzisiaj udajemy się na pieszą wycieczkę w masyw Olimpu. Zamierzamy jak najdłużej posuwać się głęboko wcięta dolina prowadzącą aż do podnóża zasadniczego masywu.

Wkraczamy w piękną, U–kształtną dolinę. Wszędzie odsłaniają się zmetamorfizowane wapienie, które z pewną dozą pobłażliwości można by nazwać marmurami. Ale gdzie im tam do marmurów ze Stronia Śląskiego! Początkowo idziemy po betonowych płytach prowadzących do ujęcia wody dla całego obszaru. Po drodze mijamy porannych spacerowiczów których pozdrawiamy i patrzymy jak śmiesznie człapią wymachując dwoma kijkami. Za chwile idzie grubaśny pop z gromadką dzieci swoich legalnych. Włosy ma upięte w kuc. My pięknie „Niech będzie pochwalony, a on nic zajęty obrządzaniem rozwrzeszczanych dzieci. Rozważanie o istocie celibatu zajmują mi około 5 minut.

Dołem wije się potok w przepięknej zielonkawej barwie. Tuż przed ujęciem droga gwałtownie wspina się na stok by po osiągnięciu dość dużej wysokości zacząć iść trawersem na równej wysokości. Krajobrazy powtarzają się, skały pionowe, zarośla, niski drzewostan, mało ludzi. Tylko potoczek w dole miga zielenią. Po drodze znajduję kostur z jakiejś limby i zabieram do domu.

Po jakiejś półtorej godzinie zaczynamy widzieć najwyższe partie Olimpu. Zalegają tam pojedyncze płaty śniegu w samych partiach szczytowych. Cierpliwie zakosami omijamy boczne grzbiety schodzące do doliny. Droga wije się w nieskończoność. Drzewa stają się coraz wyższe i okazalsze. Idziemy już trzecią godzinę, a końca nie widać. Wśród tych uroczych plenerów szliśmy 4 godziny. Do osiągnięcia górnej granicy lasu pozostała jakaś godzina. Nagle szczyt Olimpu spowija się czarne chmury i rozlegają się pojedyncze grzmoty. Postanawiamy wracać. Bojąc się burzy pędzimy z prędkością dwa razy większą. Po jakiejś 2,5 godzinie osiągamy okolice ujęcia wody. Burza nie przesuwa się w kierunku Litochoro tylko okupuje szczyt Olimpu. Tam zawsze Zeus gromowładny odprawia swe pacierze.

Nagle na drodze mimo suszy spotykamy salamandrę, widok znajomy, u nas pokazują się tylko po deszczach. Miasteczko wita nas sjestą. Przypadkowo wchodzimy do jakiejś mało eleganckiej kawiarni gdzie siedzą sami starsi mężczyźni i grają, a to w warcaby, a to w kości, a to w karty popijając Ouzo, niektórzy czytają leniwie gazety. Zdają się nic nie przejmować kryzysem walutowym i mając gdzieś święte oburzenie Niemców i Szwajcarów na ich domniemaną nie-pracowitość. Tak żyli ich dziadowie i ojcowie tak zamierzają żyć oni. Tu w tej kawiarence rozpłynęły się złudy globalizacji. Palą we wnętrzu pomieszczenia jakieś lokalne papierosy, których nie uświadczy w żadnym markecie, piją lokalne wspaniałe lemoniady, a nie żadne tam Fanty. Kawę parzą w jakichś kociołkach jest nawet bardzo smaczna.

Po przeciwnej stronie ulicy, w nowoczesnej kawiarni Segafredo, Fanta, Cola, Malboro i nic regionalnego. Jednak wole te lokalne smaczki spowite w chmurę machorki. Chodzimy trochę po miasteczku. Dochodzimy do parkingu, naszego malucha prawie nie widać zza tabunów wycieczkowych autobusów.

Wracamy do Leptokarii po drodze wstępujemy do jakiejś brzydkiej miejscowości koło Dijin, bo tam kolega Wacka jak był uczniem szkoły Witosa w Suchej odbywał w hotelu praktykę. Robimy zdjęcia tego nieciekawego obiektu i pod wieczór lądujemy w Leptokarii. Ma się już ku wieczorowi. Tradycyjna kąpiel w morzu oraz kolacja w nadmorskiej restauracji. Znów ryby tym razem malutkie opiekane sardynki. Zajadając w całości malutkie rybki z głowami i ościami obserwuję nieruchomą taflę Morza Egejskiego. Syn rzuca porównanie że Pan Jezus mógłby po nim stąpać ze względu na jego gładkość i zasolenie. Nie zawsze ono takie bywa raz widziałem go gdy podczas słonecznej pogody ciskało takimi falami że kąpiących się wyrzucało na pięć metrów.

W promieniach zachodzącego słońca obserwujemy po drugiej stronie Morza Egejskiego jedna z odnóg półwyspu Chalkidiki – republiki ortodoksyjnych mnichów. Przez moment zastanawiam się nad sensem ich zgrzebnego życia. Ale zaraz ukazuje mi się święcąca wiecznie zadowolona twarz ojca Rydzyka uwikłanego w jakieś dziwne interesy i doznaję olśnienia, co jest prawdziwym życiem monastycznym. Jednym słowem mnich mnichowi nie równy. I tymi teologicznymi rozważaniami kończę dzień i udaje się na spoczynek.

CDN.

(Zenicie - mam zezwolenie na publikację zdjęć.)


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Zenit
Założyciel strony oraz forum
Założyciel strony oraz forum
Posty: 73060
Rejestracja: sobota, 26 listopada 2005, 22:30
Imię: Wiesław
Ulubione grzyby: Smardze...
Lokalizacja: Kraków
Pochwalił: 48860 razy
Pochwalony: 9013 razy
Kontakt:

Post autor: Zenit » poniedziałek, 25 lipca 2011, 15:26

Bobik pisze:Zenicie - mam zezwolenie na publikację zdjęć
to może podeślj zrobię galerie - zdjęcia podpiszę autora i zrobiłbym z tego niusa na portal w cyklu Europa jakiej nie znamy.


Zenit - Wiesław Kamiński Grzyboznawca nr 1561
http://www.NaGrzyby.pl
Galeria 2005-2016 -> https://nagrzyby.pl/galeria/main.php


Człowiek jest wielki, nie przez to co ma, lecz przez to kim jest, nie przez to co posiada, lecz przez to czym dzieli się z innymi.
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » wtorek, 26 lipca 2011, 08:55

Zrobiłem prezentacje .wmv do każdego dnia. Zaraz podsyłam.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » wtorek, 26 lipca 2011, 08:55

6. Dzień szósty – 7.07.2011 r.

Stanisław Bednarz

Ponieważ na następny dzień czekał nas uciążliwy powrót do kraju postanowiliśmy dać odpocząć naszemu maluszkowi, a sami zaczęliśmy się delektować klimatami pólnocno-greckiego miasteczka. Po zjedzeniu śniadania złożonego z sera owczego i oliwek udaliśmy się na plażę. Rozpocząłem obserwację życia biologicznego Morza Egejskiego. Stwierdziłem że jest ubogie. Glonów nie było, kamienie były czyste, ryby tu i ówdzie było widać, natomiast nie zauważyłem w ogóle skorupiaków, małży, ślimaków. Przeszedłem około 3 km plaży znajdując zaledwie kilka skorup małży omułków i jeden okaz ślimaka trąbika. Ciekawe, bo przecież położone po drugiej stronie Grecji kipi życiem organicznym dennym tzw. bentosem. Tak samo dno Morza Egejskiego pozbawione jest jeżowców tak uciążliwych w innych południowych morzach.

Tymczasem wzmaga się upał jeśli do tej pory temperatura była znośna około 28 stopni to od tego dnia zaczęło się piekło. Już koło 11 poczułem że piasek plaży jest parzący i nie da się chodzić bez sandałów. Powietrze zaczęło przybierać białą barwę. Około 13. temperatura zaczęła pokazywać 33 stopnie pomimo bliskości morza i wysokiego masywu Olimpu. Masyw ten całkowicie odsłonił się z woalki chmur ukazując pełnię oblicza. Rzadki widok.

Z gorąca powoli nie da się wytrzymać. O dziwo im bardziej jest gorąco tym bardziej morze wydaje się być zimne, ale ma stałą temperaturę około 21 stopni. Na Bałtyku taką temperaturę uważalibyśmy za rarytas tutaj woda zdaje się być zimna. Około 14. kapitulujemy i udajemy się do klimatyzowanego hotelu na sjestę, gdyż stwierdzamy że tylko Anglicy i wściekłe psy chodzą po południowych upałach w pełnym słońcu.

Miasteczko zamiera wszystko udaje się na spoczynek, sklepy, kioski zamykają, temperatura osiąga 35 stopni. Morzy nas sen śpimy gdzieś do 18. Wychodzimy na zewnątrz powietrze jak z piekarnika nic nie jest chłodniej, przynajmniej odczuwalnie. Dopiero po 19. robi się znośnie, cykady zaczynają swój koncert.

Rozpoczynamy spacer po promenadzie rozpoznając stadła Polaków, Serbów, Czechów, każda nacja zachowuje się inaczej w sposób charakterystyczny dla siebie. Spotykamy znów kilku popów w strojach organizacyjnych na wczasach. Wszyscy wyglądają mniej więcej jak mój kolega Krzysztof Wielgus. Wiodą swoje kobiety, obcierają dzieciom noski i buzie. Słowem tatusie jak się patrzy. Na tle naszych zniewieściałych księży wyglądają dostojnie i męsko.

Mijamy szereg sklepów z futrami, właściciele w łamanej polszczyźnie zachęcają nas nahalnie do kupna. Oczywiście nie w głowie nam to. Maluch zaczyna nas przyprawiać o pewne zmartwienie, gdyż znajduje pod nim kilka kropelek oleju. Co się okazuje, że na bezdrożach Olimpu zgubiliśmy śrubkę od korka wlewu oleju, tak że korek ledwie tkwił. Kupiłem folię aluminiową i zatkałem otwór tworząc tzw. trwałą prowizorkę.

Koło stacji kolejowej w dużym kiosku znajduje “Angorę” i “Nesweeka”, a miałem odpocząć od polskiej polityki. Jednak kupuje i zatruwam się już po kilku artykułach polskim politycznym piekiełkiem. Żałuję niepotrzebnego wydatku, bo i po co mi te nasze wewnętrzne dywagacje zaprawione absurdem. Udajemy się na pożegnalną kolację, jest już prawie ciemno, objadamy się rybami, próbujemy miejscowego piwa o nazwie PIX które jest lepsze niż zglobalizowane przez piwne koncerny. Jeszcze pożegnalny spacer po plaży, nieprędko ją zobaczymy. Za chwilę pakowanie, a jutro o 5. rano rozpoczynamy powrót.

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;

Junosza
Grzybeczek
Grzybeczek
Posty: 91
Rejestracja: niedziela, 23 stycznia 2011, 01:32
Ulubione grzyby: nie będę wybredna - wszystkie,które nie trują
Pochwalony: 7 razy

Post autor: Junosza » czwartek, 28 lipca 2011, 00:33

Bobik, :brawo:


wesołe jest życie seniora : już nic nie trzeba, a wszystko można
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » czwartek, 28 lipca 2011, 08:05

7. Dzień siódmy - 8.07.2011 r.

Nastał czas powrotu. Smutno zawsze odjeżdżać i wracać do wiru zmagań kotłujących się w naszym susko- jordanowskim tygielku.

Pobudka o 4:30. Egipskie ciemności dzień wstaje tu później niż w Polsce. O 5:00 wjeżdżamy po ciemku na autostradę, maluch mknie po pustej szosie regularnie 105-110 km /h. Gdzieś miedzy Katherin, a Salonikami wygrzebuje się powoli z morza słońce około 5:45. Mkniemy dalej bez przystanku, około 7:00 zaczynają się ukazywać masywy oddzielające Macedonię i Bułgarię od Grecji. Na przejściu Kułata meldujemy się o 7:30. Przejeżdżamy praktycznie bez sprawdzania dokumentów. Zaraz za granicą widzę tablicę „Katunci 10 km”.

Znów wspomnienia buchnęły żarem. W 1979 roku staliśmy cała grupą na dworcu autobusowym w Sandanski. Nagle z pobliskiej restauracji wyszedł pan młody i zaprosił nas wszystkich na wesele. Zamiast jechać ucztowaliśmy do północy. Państwo młodzi przedstawili się nam że pochodzą ze wsi Katunci która leży tuż przy greckiej granicy. Nie spodziewałem się że kiedyś jeszcze po 30- latach będę ocierał się o tą wioseczkę. Pan młody popiwszy sobie tęgo, ale z dozą południowoeuropejskiej odporności na produkty rozkładu alkoholu powiedział „kiedy będziecie w pobliżu zawsze mój dom będzie stał otworem”. Doszedłem do wniosku że zaproszenie uległo już przedawnieniu i nie skręciliśmy tam.

Ruszyliśmy z kopyta dalej gdyż do kraju chcemy dojechać z jednym tylko noclegiem. Już za chwilę przełom Strumy przez Pirin zatrzymujemy się na chwilkę w miejscowości Krasna. W miejscowym sklepiku zakupuje prawdziwe wino „Mielnik”, oraz mocno wytrawne wino „niedźwiedzia krew” opatrzone napisem „trapezno wino” czyli stołowe. I będąc przy winie „Mielnik” muszę na chwile jeszcze pomarudzić w tym temacie. Tam w Bułgarii w pobliżu miejscowości Mielnik można kupić oryginalny produkt gdyż na potrzeby eksportu do Polski Bułgarzy dosładzają te wina by uczestnicy wesel i innych okolicznościowych spotkań nie musieli ich wzbogacać cukrem z cukierniczek.

I znowu musze cofnąć się w czasie. W 1979 roku w przepięknej miejscowości Mielnik oddalonej od miejsca w którym jedziemy o około 10 km wstąpiliśmy do groty gdzie sprzedawali w glinianych kubkach stare wino „Mielnik” rozlewając z pięknych litrowych kubraczków również z gliny. Kelner ostrożnie dał nam po kubku starego ciężkiego purpurowo- brązowego „Mielnika”. Nasza studencka fantazja nie znała granic. Zawołaliśmy „Panie starszy coś Pan każdemu przynieś taki kubłaczek, a rozlewać będziemy sami. Kelner spojrzał ze zdumieniem ale spełnił żądanie. Powoli przez godzinę sączyliśmy ten litr. Umysł pracował pełną parą, ale nie daliśmy rady wstać od stolika gdyż nogi odmawiały posłuszeństwa. Takie to harce czyniliśmy w one lata.

My tu gadu gadu wspominamy, a za sobą zostawiamy Błagojewgrad, masyw Riły, Dupnicę i około 10. jesteśmy już na obwodnicy Sofii. Upał wzmaga się jest już ponad 30 stopni. Postanawiamy nie jechać górską drogą do Montany, lecz podjechać kawałek autostradą na wschód i dopiero skręcić na Wracę i Montanę jest nieco dłużej ale nie wspinamy się kiepską drogą przez stara Płaninę.

Wbrew naszym przewidywaniom kiepska obwodnica Sofii, która przestała już być autostradą na pewnych odcinkach jest zakorkowana. Miedzy Wracą, a Motaną prześliczne wąwozy obramowane ciekawymi wapiennymi formami skalnymi. W Motanie w której już spaliśmy w tamtą stronę jesteśmy koło 14:30. Krótki postój i prujemy na przeprawę promową mijając po raz wtóry zdewastowany po pegeerowski krajobraz. Na przeprawie promowej meldujemy się około 16. Upał osiąga kolosalne rozmiary. Miejsce to podczas upałów jest z reguły najgorętszym miejscem w Bułgarii. na wyświetlaczu temperatury pokazują +38˚C. Niestety prom coś długo nie przybywa i stoimy z godzinę w prażącym słońcu. Wreszcie zaraz za przeprawą odnajduję krótszą drogę do przełomu tzw. „Żelaznych Wrót” i oznaczona jako droga drugorzędna, ale nie ma TIRów, nawierzchnia świetna pędzimy stale 90 km/h.

W tym miejscu muszę skrytykować nawigację, pokazywała żeby droga tą nie jechać, bo będziemy mieć średnia 30 km/h i proponowała nam drogę o 100 km dłuższą przez Krajową. Zyskujemy dużo wniosek jest taki, że nawigacja musi być wspomagana ludzkim rozumem, którego nic nie zastąpi. Tym bardziej że droga prowadzi przez urokliwe wioseczki, pełne bocianich gniazd i starej zabudowy. Trwają żniwa pod każdy dom podjeżdża kombajn i wysypuje kupkę pszenicy, którą mieszkańcy wiaderkami zanoszą do spichlerzów.

Około 19:30 meldujemy się na przełomie Dunaju za miejscowością Dobrena- Sewerin. Po drugiej stronie Dunaju Serbia. W tym miejscu tym Dunaj przełamuje się przez Karpaty. Plenery cudowne. Ten fragment niskich gór po stronie serbskiej geomorfolodzy zaliczają do Karpat. Właśnie zachodzi słońce upał jest taki że wyć się chce. Wstępujemy do prześlicznie urządzonej restauracji na barce rzecznej na Dunaju. Dostaję kotlet tak wielki jak roszczenia opozycji wobec PO. Chowam połowę w serwetkę gdyż z upału nie mam apetytu. W pewnej chwili jest tak gorąco że nie mogę złapać oddechu, biegnę wystraszony do ubikacji i spłukuję głowę zimną wodą. Pomaga.

Czekamy z odjazdem na zachód słońca i jakie takie ochłodzenie. Jedziemy przez nowe tereny. Dunaj przedzielony jest niewielką zaporą, z boku od strony Karpat wpływają duże dopływy, krajobraz uroczy. Po jakichś 25 km zaczynamy wspinać się, mijamy znane uzdrowisko Baje Herkulanum. Widzimy przez szybę jak stada emerytów popijają z poidełek wody lecznicze. Potem przejazd przez Park Narodowy i wspinaczka na przełęcz około 550 m n.p.m. W ten sposób po raz trzeci przecinamy Karpaty tuż przy Serbii. Robi się całkiem ciemno. Zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Tani motel całkiem zajęty. Dopiero około 23. w jakiejś miejscowości o długiej nic nie mówiącej nazwie natrafiamy na hotel trzygwiazdkowy gdzie nocujemy za równowartość około 140 zł. Ze zmęczenia padamy na nosy…

CDN.


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » czwartek, 28 lipca 2011, 08:06

8. Ósmy i ostatni dzień podróży uczonej – 9.07.2011 r.

Tak to nastał ostatni dzień naszej przeciekawej podróży.

Obudziliśmy się około 7. i już jadąc, na drogowskazie odczytaliśmy, że do Timishoary mamy jeszcze około 100 km, a do granicy węgierskiej 176. Na czczo pojechaliśmy dalej do Timishoary jeszcze jechaliśmy w terenie górzystym choć pagórki stawały się coraz mniejsze. Timishoara brzydka, jak zwykle ruiny jakiś sztandarowych zakładów z czasów komunizmu.. Miasto godne jest wspomnienia gdyż tu zaczęły się masowe protesty w 1989 roku, które w końcu doprowadziły do upadku reżimu Ceaucescu.

Posuwamy się stale zachodnimi krańcami Rumunii wzdłuż granicy z Serbią. Za Timishoarą wjechaliśmy w równiny rolnicze Banatu. Były i niekiedy do dzisiaj są zamieszkiwane przez Niemców. Wsie zamieszkane przez Niemców odznaczają się czystymi odnowionymi elewacjami i charakterystyczna zabudową. Banat dla mnie kojarzy się z tym tylko, że jak w 1942 roku Niemcy rozpoczęli wysiedlanie zamojskich wsi to osadzali tam Niemców z Banatu.

Wśród całkowicie rolniczego nieciekawego krajobrazu zmierzamy do granicy węgierskiej. Po drodze na bocznej linii kolejowej dostojnie kołysze się jeden wagon motorowy jadąc z prędkością około 15 km/h. Wstępujemy jeszcze do wiejskiego sklepiku kupujemy do kolekcji domowej najlepsze z tanich win rumuńskich „Murfatlar” i trochę moreli aby coś przegryźć i o 10:30 wjeżdżamy do Węgier. Za jakieś 30 km od granicy wjeżdżamy do dużego miasta Szeged słynnego z gulaszu szegedyńskiego i włączmy się do autostrady wiodącej do Budapesztu.

Na autostradzie mijają nas wszystkie samochody bo nie możemy uciągnąć więcej jak 110 km/h, a wypasione samochody jadą po 160 km/h. Po dwu godzinach osiągamy obwodnicę Budapesztu, nie wjeżdżając do centrum, a przed 2009 rokiem za każdym razem chcąc dostać się na Słowację trzeba było wjeżdżać do centrum. Ma to swoje plusy i minusy. Oczywiście z tej racji, że Węgrzy nie przepadają za Słowakami nie ma nigdzie oznaczenia drogi na Słowację, i tylko trzeba wypatrywać drogi 2A szybkiego ruchu do Vac.

Około 13:30 stajemy na dużej stacji już na drodze do Słowacji. Stacja położona jest na niewielkim wzgórzu skąd roztacza się wspaniała panorama na Budapeszt na południu, łuk Dunaju koło Vacu gdyż tam Dunaj gwałtownie skręca na kierunek południowy, a na samym północnym horyzoncie dzikie pasmo gór Borzsony leżące na granicy ze Słowacją porośnięte jest gęstą buczyną. Słynie ono z ogromnych ilości borowika królewskiego. Zawsze zatrzymując się na tej stacji podczas różnych naszych powrotów odnoszę wrażenie że jesteśmy już w naszych stronach. Bo to przecież „do Peśtu” nasze prababki i pradziadkowie szły piechotą po dobrze płatną pracę.

Za Vacem kończy się droga szybkiego ruchu i z żółwią prędkością 50 km/h jedziemy przez wioseczki i małe miasteczko Retsag. Odcinek ten obfituje w cmentarzyki żołnierskie i piękne obeliski poświęcone żołnierzom I wojny światowej. Marzy mi się taki obelisk w Jordanowie. Z kolei odcinek między Retsagiem, a granicą kojarzyć mi się będzie z dniem 23 sierpnia 2007 gdy wracając z Bułgarii wpadliśmy w objęcia trąby pyłowej towarzyszącej olbrzymiej superkomórce burzowej.

W Jordanowie wtedy kilka dachów zerwało. Mijamy około 15 :15 granicę i przez Krupie, Zvoleń zmierzamy do Bańskiej Bystrzycy. Za Bańską Bystrzycą w połowie drogi na Donovaly wreszcie ciepły posiłek opiekany ser i „kotlikowi gulasz”. Na przełęczy Donovaly będącej swoistym hotelowym bezguściem po raz czwarty przełamujemy łańcuch Karpat. Przełęcz ta oddziela Niskie Tatry od Wielkiej Fatry. Zjeżdżamy ostro do Rużemberoka gdzie w 1939 mieścił się szpital armii niemieckiej i wielu rannych żołnierzy polskich i ludności cywilnej zostało tu do tego szpitala przewiezionych. Rozpoczęła się ostatnia setka kilometrów naszej podróży. Nadajemy SMS że przybywamy pod jordanowski Ratusz około 19. …

Dłuży się niemiłosiernie droga przez Orawę, Dolny Kubin, Orawski Zamek, Twardoszyn… Wreszcie około 18:15 przekraczamy polską granicę. Za chwilę przełęcz Beskid, Spytkowice i triumfalny wjazd na Rynek w Jordanowie. Czeka na nas, za co chce mu serdecznie podziękować, V-ce Prezes TMZJ Robert Leśniakiewicz z psem Argosem robiąc pamiątkowe fotografie.

Ale szczególne podziękowania należą się Fiatowi 126p za to że sprawował się bez zarzutu i pokazał że „Polak potrafi”!

KONIEC


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;

Junosza
Grzybeczek
Grzybeczek
Posty: 91
Rejestracja: niedziela, 23 stycznia 2011, 01:32
Ulubione grzyby: nie będę wybredna - wszystkie,które nie trują
Pochwalony: 7 razy

Post autor: Junosza » niedziela, 31 lipca 2011, 22:04

Bobik, gratulacje za odwagę.Moi znajomi też zwiedzili pół Europy maluchem,ale to było 30 lat temu.Dzisiaj za ten wyczyn należy Ci się przynajmniej :beer: .No i relacja super.


wesołe jest życie seniora : już nic nie trzeba, a wszystko można
Awatar użytkownika

Nadir
Administrator
Administrator
Posty: 17926
Rejestracja: wtorek, 5 października 2010, 23:55
Imię: Piotr
Ulubione grzyby: co roku inne
Lokalizacja: Chełm
Pochwalił: 14106 razy
Pochwalony: 3136 razy

Post autor: Nadir » niedziela, 31 lipca 2011, 22:52

Bobik dzięki za przekazanie bardzo ciekawej opowieści :)
Gratuluję podróżnikom bardzo ciekawego pomysłu :brawo:
Cała ta opowieść przywodzi mi na myśl wspomnienia o moim "maluszku", którego miałem jeszcze kilka lat temu. Dziś wspominam go z sentymentem, chociaż kiedyś był "złem koniecznym", bo jazda nim z kolanami pod brodą nie należała do przyjemności :lol: Wystarczyła trasa Chełm - Lublin tam i z powrotem (ok. 160km) i już miałem go serdecznie dość :doh: :lol: Może autorzy powyższej opowieści są mniejszego wzrostu, to i lżej znoszą wielogodzinny pobyt w takiej konserwie :D Ja tylko pamiętam, że dla mnie jedną z niewielu wygód w maluchu było to, że mogłem jechać spory odcinek drogi mając obie ręce wolne, w jednej np. kanapka, w drugiej picie, a kierowanie w tym czasie odbywało się kolanami :lol:

Jeszcze raz gratuluję udanej wyprawy :) :ok:


Awatar użytkownika

barbra
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 5771
Rejestracja: wtorek, 10 lipca 2007, 20:31
Ulubione grzyby: smardze,borowiki,rydze
Lokalizacja: Górny Śląsk
Pochwalony: 1639 razy

Post autor: barbra » niedziela, 31 lipca 2011, 23:24

grzybozbieracz, co ty gadasz, maluch był super samochodem :) Na Mazury jechaliśmy maluszkiem zapakowani we wszystko co nam było potrzebne - namiot, krzesełka, stolik, butla z gazem, śpiwory i inne bagaże :D wszystko się zmieściło :) Teraz jeździmy dużo większym i wygodniejszym samochodem (bez namiotu) i ciągle narzekam, że mamy za mało miejsca :p wyprawy naszym maluszkiem wspominam z wielkim sentymentem, nawet jak się zepsuł to można go było naprawić na miejscu, coś tam związać coś listewką popchać i było :ok:


Awatar użytkownika

Nadir
Administrator
Administrator
Posty: 17926
Rejestracja: wtorek, 5 października 2010, 23:55
Imię: Piotr
Ulubione grzyby: co roku inne
Lokalizacja: Chełm
Pochwalił: 14106 razy
Pochwalony: 3136 razy

Post autor: Nadir » niedziela, 31 lipca 2011, 23:40

barbra, ja tylko ponarzekałem sobie na ciasnotę za kierownicą bo jestem trochę za duży do malucha i jazda z powykręcanymi na boki nogami jak u pająka to była nie lada sztuka i za razem udręka. Szczerze mówiąc wolałem być pasażerem niż kierowcą.
Poza tym nie mam mu nic do zarzucenia ;) - tak jak piszesz, przynajmniej można było go samodzielnie naprawić w drodze, a teraz byle co zdechnie w aucie i "po ptokach" - musi przyjeżdżać fachura z laptopem żeby postawić diagnozę :doh: A z maluchem po dobroci - jak się urwała linka od rozrusznika, to zmiotką się odpalało silnik i w drogę, a jak mi kiedyś w drodze padła pompa paliwa to też ją w pół godziny sam naprawiłem stojąc na przystanku :D
A teraz to nic tylko w kieszenie wozić zapasowy samochód, najlepiej dmuchany ;) :lol: :lol:

No a z tego "sentymentu" to mam z tamtych czasów nawyk, którego chyba nigdy się nie oduczę... W maluchu była "zgrzytająca" jedynka i często na skrzyżowaniach ruszało się (gdy samochód jeszcze się toczył) z dwójki, żeby nie zgrzytać. No i tak mi zostało do dziś, czasem wrzucam dwójkę, gdy jeszcze śmiało można skorzystać z jedynki i dudłam silnik który wtedy ledwo się kręci :doh: Po prostu zapominam się, że nie jadę maluchem :mrgreen: Ale tak jak pisałem - z tego chyba jestem nieuleczalny :lol:


Awatar użytkownika

Autor tematu
Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Post autor: Bobik » poniedziałek, 1 sierpnia 2011, 20:14

Junosza pisze:Bobik, gratulacje za odwagę.
Nie mnie, tylko Panu Bednarzowi - ja tylko przekazałem jego relację.
A co do maluchów, to moim pierwszym wozem był pf-126pBIS. Wbrew temu, co o nim pisano i mówiono, to było świetne auto. może nie za szybkie, może ciasne, ale za to wszędzie dało się go zaparkować !! !! !!


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;
ODPOWIEDZ Poprzedni tematNastępny temat