22-24.05.2008 Krkonošská Diagonála
Pamiętacie kapryśną pogodę w maju zeszłego roku? Grzybowych wynalazków było wówczas mnóstwo i pojawiły się pierwsze ceglastopore. Deszczowe, chłodne dni nie odstraszyły nas jednak i z determinacją chcieliśmy zrealizować plan okrążenia Karkonoszy na rowerach.
Nie był to jednodniowy wyskok w najbliższe okolice. Ta wyprawa miała się odbyć w kolejny długi weekend majowy. Należało przygotować sakwy, a w nich trochę ubrań na zmianę. Trasa miała być niebanalna, więc rowery wymagały przeglądu, z szczególnym uwzględnieniem naciągu linek hamulcowych.
Pierwszy dzień to trzygodzinna jazda szynobusem do
Jeleniej Góry (bardzo długo, patrząc obiektywnie na odległość, która dzieli to pięknie położone miasto od Legnicy).
Około południa byliśmy już na dworcu w „Jelonce”. Ciężkie chmury wisiały nam nad głowami. Wkrótce zaczął padać deszcz. Perspektywa jazdy w takiej aurze nie była zbyt zachęcająca. Ubrani w nieprzemakalne kurtki ruszyliśmy w kierunku najdalej wysuniętej na południe, (sięgającej aż do granic Karkonoskiego Parku Narodowego) dzielnicy Jeleniej Góry –
Jagniątkowa.
Mozolna wspinaczka w strugach deszczu nie sprzyjała fotografowaniu. Dopiero, gdy dotarliśmy do
Drogi Pod Reglami, Małgosia zdecydowała się wyciągnąć aparat.
Po krótkim, w miarę płaskim odcinku przez las, czekał nas zjazd do
Szklarskiej Poręby. Tu napiliśmy się gorącej herbaty. W okolicach starej huty szkła ponownie wskoczyliśmy na szlak rowerowy, prowadzący obrzeżami Gór Izerskich w kierunku
Jakuszyc i granicy państwa.
Byliśmy już porządnie przemoczeni. Na szczęście do
Harrachova było już niedaleko. Pozostało kilka kilometrów w dół asfaltem i rozglądnięcie się za noclegiem. Musieliśmy przebrać się w coś suchego. Nasze ubrania wiezione w sakwach, pomimo dodatkowego zabezpieczenia w postaci reklamówek, zdążyły jednak nabrać wilgoci. Mimo tego humor i optymizm dopisywał – jutro będzie lepszy dzień, stwierdziliśmy i ruszyliśmy w miasto.
Wieczorkiem, jak tradycja nakazuje; był smażony ser i uczta piwna.
Następnego dnia z rana lekko kropiło. Zaniepokoił nas widok gór, których szczyty skryły się wśród nisko zawieszonych chmur. Czas ruszać w drogę.
Całkiem niepotrzebnie przypomniałem sobie, że możemy odbić w lewo i podjechać na
Mumlavski wodospad. To, po części zaważyło o naszej dalszej trasie (straciliśmy cenną godzinkę). Z drugiej jednak strony, warto było zobaczyć jak wezbrane, po długotrwałych opadach, wody rzeki
Mumlavy przelewają się po kaskadach.
Po powrocie do Harrachova obraliśmy kierunek
Chata Dvoracky - przepięknie położone schronisko na wysokości 1140m.n.p.m.
W miarę pokonywania przewyższenia, spoza chmur coraz częściej wyglądało słońce i otwierał się widok na miejscowości leżące u podnóża Karkonoszy.
Około 13.00 byliśmy na pierwszej lotnej premii.
Po krótkim odpoczynku czekał nas dość stromy zjazd wąską asfaltówką, którą zauważyłem zanim dotarliśmy do schroniska. Na szczęście dość szybko zorientowałem się, że coś nie gra. Ostre hamowanie przy rozwidleniu szlaków… Wyciągnąłem mapę i faktycznie; droga, którą mieliśmy pojechać, widocznie okrążała chatę i opadała w dół z drugiej strony wzniesienia. Te trzy minuty stromego zjazdu zaowocowałyby półgodzinną wspinaczką, gdybyśmy chcieli zawrócić. Zdecydowaliśmy się na skrót; szlak pieszy. Jak się później okazało, był to wariant hardcorowy dla ludzi na rowerach, objuczonych sakwami. Na początku nawet dało się jechać. Później, jednak szeroki dukt leśny zamienił się w wąską ścieżkę z przeszkodami w postaci wystających korzeni drzew. Na dodatek dróżka prowadziła ostro w górę. Najcięższe odcinki musiałem pokonać dwukrotnie; najpierw z rowerem Małgosi a potem ze swoim. Ufff; dawno się tak nie umęczyłem, ale co tam; przygoda się liczy… Prawdziwe okazało się powiedzenie, że każdy skrót jest dwa razy dłuższy niż właściwa droga.
I w ten oto sposób straciliśmy kolejną godzinkę. Na własne pocieszenie, czy też usprawiedliwienie zdołałem wyczytać, że pomyłki rowerzystów w okolicy schroniska Dvoracky nie należą do rzadkości:
http://www.hala-szrenicka.com/bike/1106" onclick="window.open(this.href);return false; ... 10606.html
Teraz szybki zjazd szerokim, leśnym duktem do
Hotelu Skala. Tutaj ponownie wjechaliśmy na asfalt i skręciliśmy w lewo, w kierunku miejscowości
Horni Misecky, choć właściwszym określeniem dla tego miejsca byłoby stacja sportów zimowych czy też górska baza turystyczna. Sześciokilometrowy podjazd dał nam nieźle w kość. Niefartowne przygody i zmęczenie zostały jednak wynagrodzone widokami, które otwierały się na zaśnieżony miejscami główny grzbiet Karkonoszy.
Było już późne popołudnie, więc musieliśmy zdecydować; czy jedziemy do
Pecu pod Śnieżką, zgodnie z planem, czy zjeżdżamy do
Špindlerovego Mlýna i tutaj rozglądniemy się za noclegiem. Biorąc pod uwagę czas, przewyższenia i odległość, o lekkim zmęczeniu nie wspominając, Pec wydawał się być poza naszym zasięgiem.
Około 17.00 ruszyliśmy w dół i rozpoczęliśmy dość długie poszukiwanie
ubytovania. Znaleźliśmy przytulny pensjonacik w centrum i pozostaliśmy w tej przepięknie położonej miejscowości, po południowej stronie
Przełęczy Karkonoskiej.
Przebraliśmy się i ruszyliśmy w miasto na przegląd knajpek. Do dziś mam w pamięci smak gulaszowej podanej w chlebku.
Podczas piwnej uczty zrodził się śmiały plan na drogę powrotną. Rok wcześniej, wracając z wyprawy po Czechach, pokonaliśmy dystans ze Skalnego Miasta do Legnicy w jakieś 7 godzin, więc i tu nie powinno być najgorzej. Na drodze ze Špindlerovego Mlýna, murem stoi tylko grzbiet Karkonoszy.
Poranek dnia trzeciego. Pogoda się wyklarowała i góry ukazały nam swój majestat i piękno. Jednak nadal było dość chłodno.
Przygotowaliśmy nasze rumaki i ruszyliśmy przez miasto w kierunku drogi prowadzącej na Przełęcz Karkonoską. W chwili, gdy osiągnęliśmy granicę lasu asfalt prowadził już serpentynami ostro w górę. Podczas tej bezkompromisowej wspinaczki odsłaniały się coraz wspanialsze widoki na południową część Karkonoszy.
Już nie pamiętam ile czasu zajęło nam pokonanie drogi do
Špindlerovej Boudy. Jest to czterogwiazdkowy hotel i restauracja umiejscowiona w połowie głównego grzbietu tych wspaniałych gór, jakimi bez wątpienia są Karkonosze. Dość długo jednak zabawiliśmy na samej przełęczy, z satysfakcją osiągnięcia tej wysokości na rowerach. Przy okazji zrobiliśmy w tym miejscu mnóstwo fotek. Odrobinę wyżej było widoczne nasze, polskie
schronisko „Odrodzenie”.
Po zdjęciowej sesji czekał nas ostry zjazd do
Przesieki. Linki hamulcowe musieliśmy mieć dobrze naciągnięte. Tu już nie było żadnych serpentyn – prosta krecha w dół. Asfalt też w nienajlepszej kondycji; mnóstwo dziur i wybojów. Lecz zaraz na samym początku, jeszcze w szczytowej partii naszym oczom ukazał się spory płat śniegu pokrywający drogę. Aparat ponownie był w użytku.
Po błyskawicznym zjeździe zrobiliśmy kilka fotek w Przesiece, obok starego tramwaju, pod skałką.
Właśnie tutaj kończyła się linia tramwajowa, biegnąca niegdyś z Jeleniej Góry. Zatrzymaliśmy się jeszcze w pobliżu stawów hodowlanych, aby Małgosia mogła uwiecznić na matrycy widok, jaki otworzył się na „Królową Sudetów”
Śnieżkę.
Pozostało nam teraz przebić się przez Jelenią Górę i pokonać jeszcze jedno wzniesienie –
Kapelę. Przy dobrej pogodzie wspaniale widać stąd Kotlinę Jeleniogórską i zamykający ją od południa potężny masyw Karkonoszy. Niestety, przejrzystość powietrza pozostawiała wiele do życzenia.
W drodze do Legnicy zjedliśmy jeszcze tylko posiłek w zajeździe „Złoty Las” przed
Jerzmanicami Zdrój i zaglądnęliśmy do jednej z wioseczek, gdzie znajduje się hodowla danieli.
Pomimo niezbyt przyjaznej aury i przygód, jakie mieliśmy w trakcie, wyprawę zapamiętaliśmy jako udaną. I to, że nie okrążyliśmy Karkonoszy tak jak zaplanowaliśmy, pozostawiło nam możliwość powtórzenia trasy w wersji zmodyfikowanej – przez Przełęcz Karkonoską do Pecu pod Śnieżką.
Zapraszam do galerii: