UFO na grzybach


Autor tematu
OLO

Re: UFO na grzybach

Post autor: OLO » piątek, 11 lutego 2005, 00:28

Dalszy ciąg..... (odcinek trzeci)

Pociąg do Genewy mknął przez ciemność. Mokaarhi zdecydował się na ten środek transportu umyślnie - wiedział, że w samolocie nie będzie czasu ani warunków, żeby spokojnie pomyśleć. Naprzeciwko niego siedział wysoki, mocno zbudowany mężczyzna w średnim wieku w okrągłych okularach przypominający bankiera lub księgowego. Od czasu do czasu uśmiechał się do Andrzeja, kiedy ten wertował dokumenty udając, że szuka w nich czegoś. Andrzej rozłożył papiery z obrad Parlamentu żeby sprawić wrażenie zajętego i nie być zmuszonym do niechcianej pogawędki z nieznajomym. W rzeczywistości myślał intensywnie analizując sytuację. Co się wydarzyło? Dlaczego Rada postanowiła odwrócić dawno stworzony plan? Mokaarhi westchnął głęboko. Było to bardzo niepokojące i jak dotąd niezrozumiałe. Vadgha potrzebuje tej planety. To jedno nie podlega dyskusji. Rasa Vadgha od tysięcy lat rozwijała genetykę w celu samodoskonalenia. W znacznym stopniu dzięki niej osiągnęła taki poziom technologiczny i cywilizacyjny, jaki obecnie prezentowała. Nikt się jednak nie spodziewał, że proces mutacji wymknie się spod kontroli. Okazało się, że tak naprawdę nigdy pod kontrolą nie był. Mokaarhi uśmiechnął się gorzko w duchu. Kto jak kto, ale on, naukowiec, powinien mieć tego świadomość. Zbyt mocno zaufali potędze swojej nauki i nierozważnie uwierzyli w jej nieomylność. A prawda była straszliwa.
Vadgha mutowali w zastraszającym tempie. Doskonała niegdyś rasa ulegała błyskawicznej degeneracji z jakichś nieznanych przyczyn. Mokaarhi nie miał wiele wspólnego z genetyką, jednak jako profesor biologii wiedział o wiele więcej niż przeciętnie. Istniały bardzo złożone i nie do końca zgłębione nawet przez Vadgha mechanizmy powodujące uaktywnianie się genów. W genach zapisane jest wszystko, każdy dotyczący nas drobiazg. Mokaarhi dotknął mocno siwiejących włosów Andrzeja. Znał ludzi starszych od jego obecnego ciała, którzy nie posiwieli. Znał jednak również takich, którzy mimo młodego wieku byli całkiem siwi. Istniał mechanizm, od którego zależało nie tylko istnienie, ale uruchomienie i tempo przebiegu każdego procesu zachodzącego w organiźmie. Krótko mówiąc, w genach było bez wątpienia zapisane, że dany osobnik zacznie siwieć. Jednak istniało jeszcze coś, co cały ten proces uruchamiało w konkretnym momencie i z jakichś konkretnych przyczyn. Było to bardzo złożone białko, które niejako "włączało" dany proces. Vadgha wykorzystywali swoją wiedzę aby modyfikować i ulepszać swe ciała i umysły. Również dzięki temu żyli prawie dziesięciokrotnie dłużej niż kiedyś. Proces starzenia bowiem także ma swój początek i tempo, które w pewnej części zależą od uwarunkowań genetycznych.
Mokaarhi niewiele jednak wiedział na temat istoty, pochodzenia oraz wyjątkowości tych białek. Była to szczegółowa wiedza genetyczna, która nigdy wcześniej go nie obchodziła. Tak czy owak Vadgha popełnili straszny błąd. Najwyraźniej czegoś nie dopatrzono i rasa zaczęła się degenerować. Inną możliwością było, że same modyfikacje i przyspieszanie rozwoju spowodowało uruchomienie pewnych niechcianych procesów, na zatrzymanie których stało się już za późno. Genetycy odkryli, że jedyną szansą przetrwania rasy jest uzyskanie pewnych białek, które mogą produkować żywe organizmy roślinne i zwierzęce. Nie było jednak wiadomo, jakie konkretnie te białka muszą być, do ich określenia Vadgha potrzebowali żywych organizmów. Dziesiątki tysięcy lat temu na Vadgha żyły zwierzęta i rośliny, jednak zmiany klimatyczne oraz genetyczne operacje stopniowo je wyeliminowały. Dla rasy Vadgha nie miało to znaczenia, bowiem dawno już przestały być potrzebne do odżywiania się mieszkańców planety i rozwoju jej technologii. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Jakże się mylili! Nie było możliwości syntetycznego stworzenia potrzebnych białek - profesor Mokaarhi wiedział to aż nazbyt dobrze. Vadgha potrzebowali Ziemi, jej roślin, zwierząt, bakterii i klimatu. Tylko jeden gatunek był zbędny i niebezpieczny. Cóż za ironia! Vadgha mogli podbić i skolonializować Ziemię błyskawicznie przy pomocy jednego statku bojowego. Posiadali kilka takich statków, nie można było bowiem wykluczyć istnienia we Wszechświecie innej cywilizacji, porównywalnej z Vadgha pod względem rozwoju. Różnica w poziomie technologii ludzi i Vadgha była tak przepastna, że mogli pokonać ludzi bez problemu w ciągu doby, być może dwóch. Ironia polegała jednak na tym, że prymitywna broń ludzi była dla Vadgha groźna. Nie mogła ich pokonać, ale mogła zabić. Ludzie w swojej bezdennej głupocie skonstruowali broń, którą nazwali bronią masowego rażenia. Stworzyli ją żeby zabijać się nawzajem i użyliby jej bez wątpienia w razie bezpośredniej inwazji. I tu był szkopuł - zniszczeniu uległoby to, o co chodziło Vadgha na tej planecie. Ech, gdyby chcieli sami się pozabijać i zostawić całą resztę... Ich broń nie mogła zniszczyć atakującego statku Vadgha ani tym bardziej dosięgnąć ich planety, jednak jej użycie i unicestwienie życia na Ziemi zabiłoby Vadgha poprzez odebranie im ostatniej szansy... Ironia była uderzająca. Ludzi należało usunąć niczym złośliwy nowotwór toczący planetę.
Andrzej spostrzegł, że jego towarzysz podróży zerka na niego co trochę. Mężczyzna miał sympatyczny wyraz twarzy, jednak jego ciągłe spojrzenia stawały się coraz bardziej denerwujące.
- Mogę panu w czymś pomóc? - zapytał mężczyznę po francusku.
- Możemy rozmawiać po polsku - odparł mężczyzna. Roześmiał się na widok zaskoczenia Andrzeja. - Widzę, że jeszcze pan nie przywykł do bycia osobą publiczną? A może nie spodziewał się pan tutaj rodaka?
- Chyba to drugie - odparł z uśmiechem Andrzej - Proszę mi wybaczyć, do głowy by mi nie przyszło, że w tym kraju spotkam Polaka, który w dodatku wie, kim jestem. Jadąc do Genewy pociągiem trudno się tego spodziewać prawda? Wypijmy za to - zaproponował Andrzej sięgając do swojej podręcznej torby po butelkę whisky.
- Proszę zaczekać - powiedział nieznajomy. - Mam tu coś lepszego. Najlepsza polska śliwowica, od początku do końca hand made - zaśmiał się.
- Dobre, co to jest? - Andrzejowi oczy wyszły z orbit po spróbowaniu trunku - chce pan powiedzieć że sam pan to robi?
- Ja nie, ale mój szwagier jest w tym najlepszy wszędzie na zachód od Kamczatki - zaśmiał się nieznajomy. - No, na drugą nóżkę panie pośle. Jak w akademiku, prawda? - powiedział rozlewając kolejną porcję do plastikowych kubków - Och, przepraszam pana. To było bardzo niegrzeczne z mojej strony. Zapewniam, że zrobiłem to nieumyślnie. Nie obraziłem pana?
- Nie, skądże. Nie mam kompleksów, w końcu nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie a jego brak nie czyni od razu z człowieka idioty prawda? - Mokaarhi odetchnął w duchu. Brak wykształcenia człowieka, któremu zabrał ciało często był powodem drwin w Sejmie i w mediach. Po raz pierwszy zadziałał dziś na jego korzyść. Gdyby bowiem pierwotny Andrzej skończył studia a jego towarzysz z przedziału chciał powspominać czasy studenckie, Mokaarhi znalazłby się w kłopocie. Nie dość poznał życie na Ziemi, aby rozmawiać o takich sprawach. Nie miał pojęcia jak wygląda życie polskiego studenta i trudno byłoby mu snuć wspomnienia.
- Cieszę się. Nie chciałem pana urazić. Zdrowie! - nieznajomy wychylił kubek - Musi pan przyznać, że jest przednia?
- Znakomita - wydyszał Andrzej. - Nigdy nie próbowałem tak dobrej śliwowicy. - Wie pan co? Chodźmy coś zjeść. W tych szwajcarskich pociągach są wspaniałe wagony restauracyjne. Jedzenie, które tu podają nie ma doprawdy sobie równych.
W rzeczywistości Andrzej w ogóle nigdy nie pił śliwowicy, jednak ten trunek naprawdę bardzo mu smakował, a jego nadspodziewanie duża moc zadziałała wybitnie rozluźniająco.
- Cóż, ja raczej nie skorzystam, proszę iść samemu panie pośle - nieznajomy wyglądał na zakłopotanego - Ja zabrałem ze sobą jedzenie i zjem tutaj. Wie pan, zarobki z polskiej wyższej uczelni nie pozwalają raczej na stołowanie się w szwajcarskich restauracjach - nieznajomy uśmiechnął się wesoło.
- Jest pan naukowcem? Nie zgadzam się, żeby pan tu został. Skoro poczęstował mnie pan takim boskim napitkiem to chyba wolno mi zaprosić pana na kotleta no nie? - Andrzej mrugnął do nieznajomego - Powiem panu w tajemnicy, że diety posła i członka komisji śledczej pozwalają stołować się gdzie dusza zapragnie. Aha, i proszę sobie darować tego "pana posła" - na imię mi Andrzej. Nie wychowałem się na arystokratycznych salonach i nie przepadam za konwenansami. Idziemy.
- Tadeusz - odparł krótko jego towarzysz.
Jedzenie było rzeczywiście bardzo wykwintne. Podczas kolacji mężczyźni żartowali i prześcigali się w opowiadaniu dowcipów. Mokaarhi ze zdumieniem zauważył, że oto spotkał pierwszego człowieka, do którego poczuł autentyczną sympatię. Po obfitej kolacji wrócili do przedziału i zaczęli znowu raczyć się wyborną śliwowicą.
- Powiedz mi Tadziu, co to jest ta biomechanika i po co to komu? Anatomia to wiem, ale biomechanika nic mi nie mówi - profesor Mokaarhi wiedział aż nazbyt dobrze czego dotyczy wykładany przez Tadeusza przedmiot, chętnie pogadałby na fachowe tematy jednak nie mógł ani na chwilę zapomnieć, że jest Andrzejem.
- Cóż, zajmujemy się, oczywiście mówiąc w uproszczeniu, ruchem ludzi, zwierząt. Wiesz, mechanizmami działania mięśni, stawów, ścięgien itd. - Tadeusz był wyraźnie zdziwiony że jego rozmówcę interesują takie tematy. Zastanawiał się czy Andrzej pyta z uprzejmości, czy może naprawdę chciałby się czegoś dowiedzieć.
- Ciekawe, ale do czego to służy? Jak chcę gdzieś pójść to idę nie? Przebieram nogami jak inni ludzie i idę? Kogo obchodzi jak się ruszają moje mięśnie? Oczywiście za wyjątkiem lekarzy, dla nich to ważne. Ale wy przecież nie jesteście lekarzami. Czemu służą te badania? - Andrzej sprawiał wrażenie, że naprawdę interesuje go temat.
Tadeuszowi wydało się to zaskakujące, ale w gruncie rzeczy lubił swoją pracę i chętnie tłumaczył ludziom zagadnienia z nią związane. W końcu był nauczycielem akademickim i tłumaczenie było poniekąd jego fachem.
- Wiesz, nie do końca tak jest - zaczął ostrożnie ciągle oceniając szczerość zainteresowania rozmówcy i nalewając kolejkę śliwowicy. - Nasze badania maja na przykład wielkie znaczenie dla rehabilitacji, na przykład pooperacyjnej lub pourazowej. Dzięki nim ludziom łatwiej jest powrócić do pełnej sprawności ruchowej. Poza tym, w ostatnich latach biomechanika coraz częściej wykorzystywana jest na szeroką skalę w sporcie. Gdyby nie te badania i ludzie zastanawiający się jak to wszystko działa skoczkowie wzwyż do dziś skakaliby przelatując nad poprzeczką brzuchem a nie flopem tak jak teraz się skacze. Dotyczy to zresztą wielu dyscyplin.
- Naprawdę? Tak kiedyś skakali? - Andrzej był zdziwiony. - co to jest ten flop?
- No to jest właśnie styl polegający na wykręceniu w powietrzu tułowia, przeleceniu nad poprzeczką plecami w dół i lądowaniu tyłem na łeb na szyję - zaśmiał się Tadeusz - dzięki temu stylowi na olimpiadzie w 1968 roku Dick Fosbury, który jako pierwszy skakał tym stylem na poważnych zawodach, zdeklasował rywali i zdobył złoty medal. Dzięki temu pomysłowi wyniki osiągane w skoku wzwyż bardzo poszły do przodu. Ale dość już o tym. Na pewno cię to nudzi.
- Dlaczego, to bardzo interesujące. Nawet nie wiedziałem, że są ludzie badający takie rzeczy. Ale masz rację. Dość już o robocie. Jedziesz do Szwajcarii na urlop?
Tadeusz ciągle nie miał pewności. Wyczuwał, że coś było nie tak. Miał wrażenie, że Andrzej wypytuje go o te wszystkie rzeczy tylko po to żeby się upewnić że on naprawdę jest wykładowcą uniwersyteckim.
- No, niestety nie, choć bardzo bym chciał. Jadę na konferencję naukową. Będzie tam mowa tylko o biomechanice, a mieliśmy o tym temacie już nie wspominać - parsknął śmiechem Tadeusz. - Wiesz Jędrek, lepiej skończmy śliwowicę i pogadajmy o panienkach.
Kiedy śliwowica się skończyła, mężczyźni usnęli. Były to jednak pozory. Mokaarhi rozmyślał o czekającej go telepatycznej konferencji z Khaardem, której bardzo się obawiał. Poza tym, w Genewie czekało go odblokowanie i rozdysponowanie pieniędzy, co było dość pracochłonną operacją.
Pociąg wjechał na dworzec w Genewie. Mokaarhi uścisnął rękę Tadeuszowi i uśmiechnął się na pożegnanie.
- Do zobaczenia doktorze. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Trzymaj się Tadziu na tej konferencji i nie uśnij bo cię zdegradują do magistra. Odezwij się kiedyś po powrocie do Polski.
- Wiesz Andrzej, było mi naprawdę miło cię poznać. Jestem mile zaskoczony. Wybacz, ale w telewizji zawsze sprawiałeś wrażenie strasznego buca. Cieszę się ze cię poznałem.
- Cóż, w polityce przyjacielu, musisz być taki jakim chce cię widzieć elektorat. Inaczej gówno dostaniesz a nie głosy. A wierz mi, że moi wyborcy na żadnego zafajdanego magistrunia nie zagłosują - mrugnął okiem Andrzej. Trzymaj się.
- Jędrek? - Tadeusz zawahał się, ale po chwili kontynuował: - Uważaj na siebie. Bądź czujny i nie daj się zwieść pozorom. Zastanów się co jest ile warte zanim podejmiesz decyzje od których nie będzie już odwrotu. Aha, dzięki za kolację - uśmiechnął się blado.
Tadeusz odwrócił się i poszedł wzdłuż peronu. Mokaarhi stał nieruchomo z szeroko otwartymi oczami. Czy on coś wiedział? Czy ich spotkanie było nieprzypadkowe? Czy specjalnie poił go śliwowicą licząc na to że Mokaarhi się z czymś zdradzi? Kim był Tadeusz? Nie, to niemożliwe. Bez sensu. Facet orientował się w zagadnieniach o których żaden policjant nie może mieć pojęcia. Tajniak Interpolu udawałby sprzedawcę butów a nie wykładowcę biomechaniki. Zbyt łatwo takiego zdemaskować. Zbyt łatwo sprawdzić czy rzeczywiście pracuje na tej uczelni - dość zadzwonić i poprosić go do telefonu. Poza tym, gdyby chciał go podejść, miałby dwa razy więcej tej śliwowicy. Zawodowy oficer śledczy nie dopuściłby żeby zabrakło im trunku w najlepszym momencie. To po prostu nie mógł być podstęp.

Mokaarhi leżał w hotelowym łóżku i czekał z niepokojem na transmisję od Khaarda. Ku swojemu zdziwieniu zorientował się, że myśli o Tadeuszu. Facet był dowcipny, otwarty, i jak na człowieka, niezwykle inteligentny. Mokaarhi złapał się nawet na myśli, że mogliby zostać przyjaciółmi. Cholera, naprawdę polubił tego faceta. Było to niezwykłe i zaskakujące uczucie. Vadgha miałby się przyjaźnić z człowiekiem? Nic ich nie łączyło, dzielił ich cały wszechświat. Mokaarhi z niepokojem pomyslał, że zaczyna odczuwać jak człowiek i był tym zaskoczony, choć w gruncie rzeczy było to przyjemne. Rozmawiając z Tadeuszem czuł się przez chwilę jak w domu, a tego nie doświadczył od 25 lat. Doprawdy, zadziwiające. Zrobiło mu się przykro na myśl, że Tadeusz będzie musiał niedługo umrzeć razem z całą resztą. Poczuł zbliżającą się transmisję od Khaarda.
W tym czasie Tadeusz czyścił broń w małym, obskurnym hoteliku na przedmieściach Genewy...

Koniec rozdziału pierwszego.


Awatar użytkownika

Bobik
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Śmiertelnie trujący zarodnikowiec
Posty: 7016
Rejestracja: sobota, 11 grudnia 2004, 19:13
Ulubione grzyby: Każdy, byle nie trujący :)
Lokalizacja: N 49°38′57″ - E 019°49′48″
Pochwalił: 1996 razy
Pochwalony: 1463 razy
Kontakt:

Re: UFO na grzybach

Post autor: Bobik » sobota, 5 marca 2005, 16:47

No, dobre to jest, ale niemasięzczegośmiać!... :) Te historie - niestety - wydarzyły się naprawdę :mrgreen: i mamy z tym paskudny kłopot, bo nikt w coś takiego nie wierzy - co nawiasem mówiąc - mnie absolutnie nie dziwi. Tylko kiedy stajemy w obliczu takiego fenomenu, to robi się z tego tragedia.
Dzieki Wam za powagę.
A powieść jest świetna! Będzie dalszy ciąg.:?: :?: :?:


Credo quia absurdum NON est!
http://www.wszechocean.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.grzybypl.blogspot.com" onclick="window.open(this.href);return false;
http://www.echojordanowa.wordpress.com" onclick="window.open(this.href);return false;

Autor tematu
OLO

Re: UFO na grzybach

Post autor: OLO » wtorek, 8 marca 2005, 11:36

WOW!!

Naprawdę się Wam podoba?

Ja właśnie zwróciłem uwagę na ilość odsłon tego wątku i ze zdumieniem spostrzegłem, że jest dość popularny 8O

Piszę dalej, mam już około 150 tysięcy znaków, nie chciałem po prostu zaśmiecać forum i obciążać go takimi ilościami tekstu. Teraz to sam już nie wiem czy to publikować czy nie :?:

Grafomania bywa niebezpieczna i uciążliwsza od faszyzmu:roll:



Autor tematu
ząbek

Re: UFO na grzybach

Post autor: ząbek » wtorek, 8 marca 2005, 12:27

Olo...Widzę że masz dylemat jak to piszesz "zaśmiecania forum swoją opowieścią" i masz rację. Każdy ma przecież skrzynkę pocztową i co za problem wysyłać osobom zainteresowanym swoje dzieła bezpośrednio na emaila ? i problem z głowy i miejsce na forum uratowane :mrgreen:



Autor tematu
OLO

Re: UFO na grzybach

Post autor: OLO » wtorek, 8 marca 2005, 13:05

No, przy takiej metodzie to by mnie brakło.
A prawdziwy dylemat to polega na tym, że nie wiem, czy ktokolwiek chce to w ogóle czytać prócz Tadzia, który czyta na bieżąco i jeszcze dycha :rotfl:


Awatar użytkownika

grzyby.net
Hubiak przyrośnięty
Hubiak przyrośnięty
Posty: 635
Rejestracja: niedziela, 24 października 2004, 18:56
Ulubione grzyby: kania, rydze na masełku, prawdziwki w śmietanie :-)
Lokalizacja: Piotrków Trybunalski
Pochwalony: 3 razy

Re: UFO na grzybach

Post autor: grzyby.net » wtorek, 10 maja 2005, 22:20

hahaha świetne opowieści :mrgreen:
Tak na serio to wierzę, że Oni są wśród nas . I One też na szczęście :D


Jarosław Orłowski
ODPOWIEDZ Poprzedni tematNastępny temat